Witamy,
Gościu
|
|
TEMAT: TWÓRCZOŚĆ USERÓW
TWÓRCZOŚĆ USERÓW 14 lata temu #304
|
sory, ale ten tekst narusza moje prawa autorskie, więc jestem zmuszony go anulować, w niedługim czasie może coś podeśle:) Wszystkie teksty jakie będę tu umieszczał są całkowicie autorskie, posiadam do nich prawo i wszelkie kopiowanie, powielanie itp jest surowo zabronione;) |
Ostatnio zmieniany: 14 lata temu przez yaro.
Za tę wiadomość podziękował(a): Alexandrus
|
Odp: TWÓRCZOŚĆ USERÓW 14 lata temu #308
|
Eee daj chociaż pół jakiegoś rozdziału w celach reklamowych
|
|
Odp: TWÓRCZOŚĆ USERÓW 14 lata temu #311
|
Sędzia Abonent ma wyłączony telefon, bądź jest poza zasięgiem, spróbuj ponownie później. This number is unavailable, please… - Cholerna burza… Zaraz w całym mieście nie będzie zasięgu… - nerwowym ruchem rzucił telefon na fotel. Podszedł do okna. Na zewnątrz panoszyła się ulewa jakiej to miasto do tej pory nie widziało. Co jakiś czas błyskawice urozmaicały spadające bez chwili wytchnienia krople, które uderzały o ziemię dobrą godzinę. Nic nie zapowiadało, że może coś się niedługo zmienić. W tej chwili wielka błyskawica przeszyła ciemną poświatę. Grzmot, który nastąpił potem o mało nie roztrzaskał okien. Wszystko zaczęło się trząść, ale po chwili przestało. Edward Nowalski zrobił odruchowo dwa kroki do tyłu. W całym swoim życiu nie widział takiej burzy jaka teraz pustoszyła Lublin. Bał się niewielu rzeczy, ale burza miała w sobie taką dziką agresję, która rodziła w nim niepokój. Bał się jej, ale uwielbiał godzinami spoglądać na błyskawice spadające na ziemię. Sięgnął do prawej kieszeni spodni, wyciągnął paczkę czerwonych Marlboro. Zobaczył tam tylko jednego papierosa. Żal mu było odpalać ostatnią fajkę jaką miał w domu, ale musiał to zrobić. Jednym z powodów była burza, która nie zamierzała przestać i to że przez nią zerwał mu się kontakt telefoniczny ze światem. Był umówiony z dwudziesto letnią prostytutką z agencji, miała mieć dzisiaj swój debiut, świeża krew. Ale był z nią umówiony pół godziny temu. Edward był bardzo punktualny, dlatego nie tolerował lekkiego spóźnienia. To było już przesadą. Chciał zadzwonić do agencji żeby poskarżyć się na prostytutkę, ale burza przerwała zasięg i wszystko szlag trafił. Dopalił papierosa. Zgasił go do popielniczki, która stała na parapecie. Żałował, że musiał już skończyć palenie, teraz w taką ulewę nigdzie nie pójdzie po fajki, nawet w takim stanie głodu jaki miał w tej chwili. Ciężko westchnął i usiadł na swoim ulubionym skórzanym fotelu. Włączył telewizor. Na TVNie akurat nadawali znany serial o procesach sądowych. Bardzo lubił ten serial. Jako emerytowany sędzia chciał być na bieżąco, a tylko ten serial dawał mu tę możliwość. Sędzia właśnie wydawał wyrok na młodym chłopaku, który nie przyznawał się do morderstwa, chociaż wszystkie dowody wskazywały, że to on. W tym momencie kolejna błyskawica przeszyła powietrze. Okna zadrżały. Nagle w całym mieszkaniu zapanował mrok.. - Znowu korki… - pomyślał i energicznie wstał z fotela. Mimo 70 lat na karku był bardzo sprawny fizycznie. Nikt nie był wstanie powiedzieć, że ma tyle lat. Zawsze odejmowano mu dziesięć lat. A wszystko dzięki zdrowemu odżywianiu. W swoim mieszkaniu mieszkał odkąd pamiętał, dlatego bez problemu udawało mu się przechodzić w ciemności z pokoju do pokoju bez użycia latarki. Na korytarzu, na ścianie przy drzwiach wejściowych odnalazł ręką puszkę z włącznikami światła. Przełączył, ale światło nie wróciło do mieszkania. - Cholerna burza – pomyślał i wrócił do pokoju w poszukiwaniu latarki. Kolejny grzmot nie pozwolił zapomnieć o panującej na zewnątrz nawałnicy. W tym samym czasie na korytarzu dało się słyszeć pukanie do drzwi. - Ładny początek jak na swój debiut – burknął pod nosem, poprawił spodnie i poszedł otworzyć. -Spóźniła się pani pół godziny – otwierając drzwi wypowiedział te słowa z lekką nutką ironii w głosie. - Tu nie ma żadnej prostytutki wysoki sądzie … - usłyszał męski głos. Za drzwiami stał wysoki, młody mężczyzna z wycelowanym prosto w niego pistoletem. *** Jak to się stało? Ta prostytutka znalazła go w takim stanie na podłodze… Chyba się budzi… Tato jak się czujesz? Edward powoli otworzył oczy. Leżał na łóżku, w dużej sali otoczony białymi ścianami. Przy nim stało dwóch mężczyzn, jeden wysoki, ubrany w markowy garnitur, który leżał na nim jakby był szyty na miarę, był to syn Edwarda Janusz i drugi mężczyzna, niższy, w białym fartuchu.. Niewiele dalej, przy drzwiach wejściowych stała jeszcze młoda kobieta, może dwudziesto letnia. - Gdzie ja jestem? – Zapytał zmęczonym głosem Edward. -Miał Pan zawał i gdyby nie ta kobieta –mężczyzna w białym fartuchu wskazał na dziewczynę stojącą przy drzwiach – mogłoby Pana tu nie być z nami. -Jak to się stało tato, przecież zawsze miałeś takie zdrowe serce? -Jeśli skazujesz kogoś to bądź pewny, że i ciebie osądzą… - Nie rozumiem – Janusz nerwowo spojrzał na lekarza stojącego obok - Mateusz Bąk… ten chłopak jest niewinny… wyszeptał Edward - O co ci chodzi tato? Jaki chłopak? – Janusz wypowiadał te słowa z coraz większym zaniepokojeniem w głosie. - Wczoraj byłem umówiony z prostytutką, była burza, myślałem że to ona puka, i otworzyłem drzwi… - w tym momencie przerwał, wziął głęboki oddech – za drzwiami stał młody mężczyzna, celował do mnie z wolthera 4,5mm. Zamachnąłem się, żeby zamknąć przed nim drzwi, ale młodość jest zawsze szybsza i silniejsza. Wpadł w jednej chwili do mieszkania i przydusił mnie do ściany, cały czas celował mi w głowę. Zacząłem się szarpać, ale on był młodszy, bez trudu wymierzył precyzyjny cios w brzuch kolanem, ból przeszył całe moje ciało, a oczy zatoczyły się łzami. Nie zdążyłem krzyknąć. Powoli zacząłem się staczać na ziemię. Gdy otworzyłem oczy ból jakby trochę stracił na sile. Siedziałem na fotelu. Burza zalewała miasto w dalszym ciągu, więc nie mogło minąć dużo czasu. Młody człowiek siedział naprzeciwko mnie. - Kim jesteś bandyto? – Próbowałem wstać, ale byłem przywiązany do fotela - Pan mnie nie pamięta panie Edwardzie? – Powiedział spokojnym głosem, doskonale wyważając słowa – spotkaliśmy się jakiś czas temu - To nie możliwe, co chcesz mi zrobić? - To co pan zrobił mi, zniszczyć pana życie… - Weź co chcesz z tego mieszkania, ale nie zabijaj mnie… - nie byłem chyba dostatecznie przekonujący, młody człowiek wstał i podniósł pistolet ze stolika, na którym go wcześniej położył - Gdybym był mordercą, za jakiego mnie uważałeś, to byś już nie żył – na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech wyższości. – jeszcze nikogo w swoim życiu nie zabiłem. Ale może czas naprawić błędy przeszłości… - podszedł do mnie i przyłożył pistolet do skroni. - Za zabicie sędziego możesz mieć poważne kłopoty – brakowało mi argumentów, myślałem, że to go przekona - Nie zabiję cię, a przynajmniej jeszcze nie teraz – odszedł ode mnie i usiadł znowu na krześle – opowiem panu historię: Piętnaście lat temu młody chłopak, mniej więcej osiemnasto letni poszedł ze starszymi od niego kolegami na piwo. Rozmawiali, pili, dobrze się bawili. Jeden z nich miał narkotyki niewiadomego pochodzenia, poczęstował wszystkich. Naćpani wyszli z baru i poszli zwiedzić miasto. Po drodze minęła ich kobieta, ładna z długimi blond włosami. Postanowili, że będą ją śledzić i później się z nią zabawią. Wsiedli za nią w autobus numer 15, który jechał do dzielnicy Czechów. Wysiadła na przedostatnim przystanku, oni podążyli za nią. Piękna blondynka mieszkała w pobliskim bloku. Śledzili ją dopóki nie znalazła się pod drzwiami swojego mieszkania. Mieszkała na szóstym piętrze. Gdy już przekręciła klucz i otworzyła sobie drzwi wepchali ją do mieszkania. Gdy zaczęła krzyczeć uderzyli ją dwukrotnie po twarzy aż zemdlała. Nie spodziewali się, że ma rodzinę. Z pokoju wybiegł mąż. Zanim zdążył cokolwiek zrobić dostał 21 razy w brzuch nożem kuchennym, dwadzieścia jeden razy, a potem poderżnęli mu gardło. Gdy kobieta się ocknęła zaczęli ją gwałcić, po kolei.- wstał i zaczął chodzić po pokoju - Nie spodziewali się, że to małżeństwo ma dzieci. Obudzone krzykami bliźniaki, dwaj pięcioletni chłopcy przyszli zobaczyć co się stało. Gdy ich zobaczyli, jeden z napastników poszedł do kuchni po tasak – w tym momencie westchnął ciężko i zaczął mówić dalej - Każdy dostał tasakiem w głowę. Ich małe główki zostały przepołowione tak jak w rzeźni. Gdy już skończyli gwałt na kobiecie wzięli ją, złapali za włosy i zdjęli z niej skalp. Potem wyszli z bloku jakby nigdy nic i uciekli. - Rzeź na Czechowie – przerwałem mu - Tak krzyczały wszystkie lubelskie gazety na drugi dzień. Ja mieszkałem piętro niżej od tej tragedii. Znałem ich oboje, nieraz pilnowałem ich dzieci, gdy chcieli gdzieś wyjść. Gdy tylko usłyszałem krzyki od razu tam pobiegłem. Na schodach minęła mnie grupka 6 chłopaków, jednego rozpoznałem, był to mój kolega ze szkoły, bogaty dupek. Gdy znalazłem się na miejscu nie mogłem uwierzyć. To co zobaczyłem będzie mnie prześladować do końca życia. Po miesiącu schwytano 5 z nich. Niestety nikt nie mógł złapać tego najmłodszego. Pewnego sobotniego wieczoru do mojego mieszkania zapukała policja. Chcieli mnie zabrać na przesłuchanie. Na miejscu powiedzieli, że jestem podejrzany o współudział w tej zbrodni. Nie mogłem uwierzyć. W sądzie siedziałem na jednej ławce razem z tymi rzeźnikami, razem z nimi zostałem osądzony. Nie wiedzieć czemu wszystko wskazywało, że byłem tam z nimi. To pan Edwardzie prowadził tę sprawę. - O mój Boże – w jednej chwili przypomniałem sobie kim jest ten mężczyzna co mnie związał, on jednak mówił dalej - Wydał pan wyrok dożywotni, bez możliwości złagodzenia kary, w najgorszym więzieniu w Polsce. Nie wiedziałem co mam robić. Byłem skazany razem z tymi barbarzyńcami chociaż tego nie zrobiłem. Po piętnastu latach, gdy ty Edwardzie poszedłeś na emeryturę, znaleziono prawdziwego sprawcę. Jego skazali, a mnie wypuścili. Tylko co ja mam robić w tym świecie, gdy wszystko zostało skreślone przez jedno pana słowo WINNY. - Przepraszam - wyszeptałem w przerażeniu tego co usłyszałem - Tylko na tyle cię stać? Nawet sobie nie wyobrażasz jak paskudnie wygląda to po drugiej stronie krat. Nie wiesz jak to jest zostać skazanym na dożywocie w wieku osiemnastu lat, za coś czego się nie zrobiło. Siedzieć dzień w dzień i mieć przed oczami obraz tej masakry. Rodzina się mnie wyrzekła, raz tylko odwiedził mnie ojciec, żeby powiedzieć, że sprzedają wszystko i wyjeżdżają do Stanów, bo nie chcą mieć ze mną nic wspólnego. Wie pan jak się człowiek wtedy czuje? Skąd może pan wiedzieć. Wieszałem się, podcinałem sobie żyły, ale zawsze udawało się strażnikom mnie odratować. Siedziałem i modliłem się o cud, żeby znaleźli prawdziwego sprawce. Mijały lata a ja odsiadywałem wyrok za kogoś innego. Pewnego spokojnego popołudnia przyszedł do mnie strażnik i powiedział, że mogę sobie iść. Zabrałem ubranie, wyszedłem. Bez żadnych wyjaśnień. Po prostu mnie wypuścili. Dopiero w lokalnej gazecie przeczytałem, że znaleźli prawdziwego sprawcę. Nic jednak nie wspomnieli, że moje życie zostało przez to skreślone. Nie miałem już domu, nie miałem rodziny, wszystko na czym mogło mi zależeć zostało mi zabrane. Jedyne co mnie do tej pory trzymało przy życiu jest chęć zemsty. Dlatego nie mów mi Edwardzie Nowalski, że jest coś innego na tym świecie co możesz mi dać w zamian za twoje życie. Twoje zwłoki na tej polerowanej dębowej podłodze, tego obrazu pragnę odkąd tu wszedłem – przeładował pistolet i energicznym ruchem przyłożył mi do czoła - Jeśli teraz mnie zabijesz to na dobre pójdziesz do więzienia - Gówno mnie to obchodzi, i tak połowę życia tam przesiedziałem za nic, teraz przynajmniej będę wiedział za co siedzę – jego głos był zdesperowany i zdecydowany. Zacisnąłem powieki, żeby tego nie widzieć. Pociągnął za spust. Pistolet wydał głuchy klik. Pocisk nie wyleciał i nie roztrzaskał mojej głowy. Odetchnąłem z ulgą. Nie był naładowany. - Nie byłem mordercą dlatego i teraz nim nie zostanę. Gdybyś wtedy miał rację to twoja głowa leżałaby teraz na podłodze. – Wypowiadał te słowa odwiązując mnie od fotela, moje serce zaczęło coraz mocniej bić – chcę, abyś resztę życia męczył się ze świadomością, że zniszczyłeś mi całe moje życie. – Po tych słowach wybiegł z mieszkania Moje serce coraz bardziej biło, a z wnętrza wydobywał się potworny ból, nie do opisania. Wstałem, żeby pobiec za nim. Nogi jednak odmówiły posłuszeństwa. Upadłem na podłogę, serce coraz bardziej bolało, ból zaczął przeszywać całe moje ciało. Oczy coraz bardziej zachodziły mgłą. A potem obudziłem się w tym szpitalu. - Jak mogłeś tato aż tak się pomylić – Janusz wypowiedział z pogardą te słowa, jakby wcale nie czuł się synem Edwarda - Wszystkie dowody na to wskazywały - Nie wierzę, że mogłeś aż tak się pomylić, nie dziwne, że chciał cię zabić… - Gdzie idziesz? Ten ból, moje serce, chyba znowu się zaczyna… Janusz wyszedł z sali nie zwracając uwagi na słaniającego się z bólu ojca. Lekarz stał i patrzył. Po tym co usłyszał nie czuł obowiązku pomocy staruszkowi. Edward wił się w bólach dobre dziesięć minut, w końcu znieruchomiał. - Zgon nastąpił o godzinie 18.51 – Powiedział spokojnie doktor i wyszedł z sali *** Z nagłówków gazet: Śmierć sławnego sędziego Edward Nowalski, wybitny sędzia znany między innymi ze sprawy „Rzezi na Czechowie” zmarł w przeddzień 15 rocznicy tej masakry w szpitalu na zawał serca. Miał 70 lat Stracił wszystko, nawet życie Mateusz B. niesłusznie posądzony o udział w „Rzezi na Czechowie” w dniu 15 rocznicy tej tragedii został znaleziony martwy w parku pod blokiem, w którym została dokonana ta masakra. Miał poprzecinane żyły. Leżał w kałuży krwi. KONIEC TO NA POCZĄTEK MOJE BAAAAARDZO STARE OPOWIADANIE;) CO DO KSIĄŻKI TO SIE ZASTANOWIE CO Z TYM ZROBIĆ |
|
Odp: TWÓRCZOŚĆ USERÓW 14 lata temu #312
|
a co do celów reklamowych to AoW wczoraj jeden rozdział czytał, więc może Ci pokaże jak poprosisz;p
|
|
Odp: TWÓRCZOŚĆ USERÓW 14 lata temu #313
|
A TO JESZCZE STARSZE:) - Uważaj pan! – Usłyszał głos zdenerwowanego przechodnia… Zdał sobie sprawę, że biegnie długą ulicą pełną przechodniów. Wszyscy wracali z pracy po ciężkim dniu z okolicznych sklepów jubilerskich, których było tu dosyć dużo. To była zapewne ulica złota, nazywana tak przez miejską arystokrację z powodów prześcigających się konkurencyjnych sklepów z biżuterią, które by zachęcić zamożnego klienta do wejścia sprowadzają najróżniejszą biżuterię świata nie patrząc ani na cenę ani na upodobania biedniejszej warstwy „tutejszych”. - Złapcie go!!! Nie może nam uciec!!! – Usłyszał za plecami głos o charakterystycznym rosyjskim akcencie, którego właściciel nie wydawał się chcieć zapraszać go na herbatę. Obejrzał się za siebie i mimowolnie przyśpieszył biegu. Niewiele ponad 150 metrów za nim biegło trzech uzbrojonych mężczyzn, którzy nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych ani do rozmowy, jak i do wspólnego joggingu. Biegli za nim ubrani w jeansy i połyskujące skórzane, sportowe marynarki. Ich ciemne koszule przedstawiały ich jako profesjonalistów bez skrupułów, którzy nie mają zamiaru negocjować i którzy jak trzeba będą strzelać nawet do przechodniów. Przedzierali się pomiędzy nieświadomymi przechodniami, którzy byli zaskoczeni, a zarazem zaciekawieni zaistniałą sytuacją. Była to dla nich nowość, tylko w filmach dało się zobaczyć jak ludzie mafii gonią swoją ofiarę, by ją później zabić. Jak tygrysy goniące antylopę a pośród nich turyści robiący im zdjęcia. Tak samo i przechodnie, zupełnie obojętni na nieszczęście tego człowieka gonionego przez trzech gości z uzi, którzy mięli nad nim przewagę. Nigdy czegoś takiego nie widzieli, bo skąd mogli widzieć. Od 10 do 16 siedzieli w swoich sklepach przyciągając bogatych klientów. Nie mięli nawet czasu zająć się swoimi dziećmi, które codziennie przychodziły na tą zatłoczoną ulicę aby bawić się pośród tłumu. Mięli jedyną okazję, żeby dowiedzieć się co to znaczy zabójstwo z zimną krwią, albo udaremniona próba ucieczki. Tylko czekali, aż któryś z „nich” zacznie strzelać. Wszystko po to, aby opowiedzieć ciekawą historię podczas rodzinnego posiłku… K nie zwracał na nich uwagi. Biegł przed siebie, chciał w jakiś sposób wymknąć się z pierwszego planu… Przed nim rozpościerała się długa, prosta ulica, przez którą przedzierały się dwie mniejsze uliczki. Cały ruch zatrzymał się na czerwonym świetle, które zdawało się gwałtownie pojawić na sygnalizatorze. Pojawiło się tak nagle, jakby miało nadzieję, że K skręci w uliczkę obok i ucieknie przed napastnikami. On jednak miał inny plan… Znał tą ulicę jak chyba nikt inny, ponieważ jako kilkuletni chłopiec przychodził tu z kolegami w poszukiwaniu najmniejszych zakamarków. A to wszystko tylko po to, żeby… Nie oglądał się za siebie, biegł dalej. Minął sygnalizator z czerwonym światłem i wbiegł na przejście dla pieszych ulicy równoległej, na której ruch uliczny trwał jakby nie zwracał na niego uwagi. Usłyszał ogłuszający klakson. -Cholera! Uważaj gdzie biegniesz! – Krzyknął kierowca czarnego Nissana Navary, na którego masce K omal nie zostawił kawałka swojej marynarki. - przepraszam – rzucił i pobiegł dalej. -Co do …! Przeklęci kierowcy! Zatrzymali się na przejściu dla pieszych. Nie mogli zrobić nawet kroku, z powodu takiego nawału samochodów… Nie chcieli czekać jak grzeczni chłopcy, aż zmieni się dla nich światło. Borys, jeden z nich, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, który nie lubił zbyt długo czekać na swoją kolej podniósł swoje 9-milimetrowe uzi i … K usłyszał za sobą huk, i jęk przestraszonych przechodniów. Odwrócił głowę i zauważył, że jego „kolegom” bardzo się spieszy, żeby go złapać. Znowu biegli niewiele za nim, a za sobą pozostawili gigantyczny korek z tuzinem podziurawionych aut i przestraszonych ludzi, którzy nie wiedzieli co mają dalej ze sobą zrobić. Był już niedaleko swojego celu, już go widział i tylko czekał aż do niego dobiegnie. Będzie już wolny od tego nie wiedzieć czemu dotyczącego jego osoby zamieszania. -Oto i ona! – Pomyślał z radością i skręcił w uliczkę, tak szeroką, że mogła pomieścić tylko trzy osoby. Była wąska i zarazem długa jak niekończący się tunel. Na końcu jej była druga ściana... -Ślepa uliczka! Mamy go, już nam nie ucieknie!- Krzyknął Siergiej, drugi z paczki posiadającej uzi. Był nieco mniejszy od Borysa i trochę „węższy w barach”, nie mniej jednak wzbudzał respekt na wszystkich, o których się ocierał podczas pościgu. –Panowie prezentuj broń! Będziemy mieć na kolację zająca! K jednak nie zwalniał kroku, mimo iż wiedział, że na końcu nie ma dokąd skręcić… - Co on do diabła kombinuje? – Krzyknął Borys – stójcie! Już nam nie ucieknie, stąd już nie ma ucieczki… Stanęli i wyciągnęli muszki swoich karabinków, tak, aby wskazywały jeden cel – ciągle biegnącego K. Wyglądało to jak egzekucja na jakimś wojennym filmie, gdy dziesięciu ludzi z karabinami staje przed ofiarą i wymierzają mu w serce. Z tą różnicą, że tam ofiara mogła mieć ostatnie życzenie… Przed sobą miał 5-cio metrową ścianę z ciemnej cegły, innej niż te kamieniczki, które mijał po drodze. Była pofałdowana, jakby układał ją ktoś, kto miał ze dwa promile we krwi i jeszcze nie wiedział jak to się robi. Pojedyncze cegły wystawały tak, jakby miały zaraz wypaść. Wprost idealna… -No dobra panowie, szef będzie z nas dumny. Za matkę Rosję!!! Nagle wskazujące palce trzech mężczyzn znalazły się na spustach swoich karabinków… -Zaczyna się – pomyślał… Podbiegł do ściany i podskoczył. Za jego plecami rozległy się strzały. Słyszał jak kule przebijają powietrze. Jego skok był mocny, jakby trenował go całe życie. Prawą nogą trafił na jedną z wystających cegieł i dalej się odbił. Znalazł się na drugiej ścianie i znowu trafił na cegłę, tym razem lewą nogą. To odbicie nie było dostatecznie mocne, jednakże to wystarczyło mu na złapanie się górnej krawędzi ściany. Podciągnął się, by szybko znaleźć się na górze, nie spodziewał się jednak, że cegła, której się złapał tylko czekała aż ktoś pomoże jej wypaść i znaleźć się trochę niżej. -NIE!- Krzyknął w myślach, ale było już za późno żeby cokolwiek zrobić, leciał w dół z cegłą w dłoni, grawitacja zwyciężyła… -Teraz nam nie ucieknie- powiedział Borys z lekkim uśmiechem – Idziemy. Nie wypuścił cegły, chociaż już tracił czucie w rękach. Wzrok z każdą chwilą też tracił na ostrości. Nie poddawał się, nie mógł się poddać. Jak teraz straci przytomność to już nie zdoła im uciec. Musi uciec. Oni go zabiją. - Liczyłeś, że nam uciekniesz? To się przeliczyłeś – Borys wypowiedział spokojnie te słowa, jednak w jego głosie dało się usłyszeć, że wie, o czym mówi i K nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo. Był jeszcze przytomny, ale widział tylko 3 kontury stojące nad nim i wypowiadające słowa w nie zrozumiałym dla niego slangu. Wiedział, że jego koniec jest blisko, ale nie potrafił już nic zrobić. Nie było nerwu, który by w tej chwili odpowiedział na bezradne wołanie mózgu. -Zack! Przydaj się na coś i zastrzel go! Nie będzie nam już do niczego potrzebny. -Tak jest szefie!- bez namysłu wyjął drugi magazynek i przeładował. Do tego się nadawał, nie był ani wysoki, ani mądry za to strzelał jak nikt. W swoim życiu wystrzelił tysiące pocisków, z czego tylko te dzisiejsze były chybione. Nakierował swoje uzi na serce K… -NIE! - Krzyknął w myślach K, usłyszał strzał… Nic jednak nie poczuł… Zack strzelił. Kula weszła w ciało K i tam została. Krew jednak nie zaczęła lecieć. Wystrzelił drugi raz, kula wbiła się w klatkę, krew nie wytrysła. Kolejne pociski pomimo wbijania się w ciało nie dawały tych samych skutków, co zawsze. -Dawaj to uzi – Borys energicznym ruchem wyrwał broń Zackowi i skierował je na jego prawe oko, pociągnął za spust z taką prędkością, że Zack nie miał szans nawet na mrugnięcie powieką. Krew rozprysła się na wszystkie strony. -A już myślałem, że to z bronią jest coś nie tak.- Powiedział ironicznym tonem Borys. Skierował karabinek w stronę głowy K i wystrzelił… W tej chwili K poczuł porażający ból w głowie. Jakby w jednej chwili wszystkie szare komórki chciały wydostać się z czaszki. Z każdą chwilą ból się nasilał, a on słyszał tylko jeden głos, jakby swojego sumienia. Głos cały czas powtarzał „Nie poddawaj się!! Obudź się”. Coś mu pozwoliło otworzyć oczy, zobaczył jasne światło, ale nie było żadnego tunelu. -Czy już zginąłem?- Zadał sobie w myślach pytanie, na które jeszcze nie potrafił odpowiedzieć. Jakaś dziwna siła sprawiała, że coraz wyraźniej słyszał głos mówiący mu żeby się obudził, wzrok też zaczął mu się wyostrzać. Widział kontury 4 postaci. Widział coraz wyraźniej, wszystko nabierało normalnych barw. -Chłopcze, nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? Przepraszam, ale nie dałem rady wyhamować. -Przegrałeś, przegrałeś, zastrzeliliśmy cię! -Musiałeś wbiegać na tą ulicę, wprost pod ten samochód? -Trzymaj się, karetka już jedzie. Słyszał głosy i coraz wyraźniej widział otoczenie. Znajdował się na chodniku przy ruchliwej ulicy, nad nim stał nieznajomy mężczyzna i 3 młodych chłopców. Nikt inny nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy chłopcy nie mięli więcej niż jedenaście lat. To byli jego koledzy z podwórka, stali nad nim, a w rękach trzymali plastikowe karabinki. Wiedział już, co się stało, ale ból w głowie nie pozwalał mu jeszcze się na tym skupić. W oddali dało się słyszeć wycie karetki… |
|
Odp: TWÓRCZOŚĆ USERÓW 14 lata temu #319
|
PO GŁĘBSZYM NAMYŚLENIU DAM WAM TEN FRAGMENT: ZACHĘCAM, BO WARTO (WG WIELU CZYTELNIKÓW) NIGHTMARE 1 Słońce chyliło się ku zachodowi rzucając na połać lasu cień kryjący w sobie tajemnicę. Tajemnicę, która być może miała zostać odkryta przez czwórkę chłopaków błądzących po lesie w niewiadomym celu. -Stary, gdzie ty nas prowadzisz? -Zobaczycie, już niedaleko -Niedaleko?! Od godziny błądzimy po tym lesie, i nic. Powiedz, a może my na grzyby tu przyszliśmy? -Zamknij się i patrz – wyciągnął rękę jakby chciał coś pokazać – to tutaj Jakieś dwieście metrów przed nimi, pomiędzy zaroślami ukazała się drewniana rudera. -Kto ostatni, ten klaszcze u Rubika – rzucił Pietro i zaczął biec w stronę opuszczonego domu Reszta połknęła haczyk i ruszyła za nim. Biegli z całych sił, ale nikt nie mógł równać się do Pietra. Pietro, tak mówili na niego koledzy, był najstarszy i najsilniejszy, a co znaczyło, że każdy będzie klaskał u Rubika, ale na pewno nie on. Gdy dobiegł na miejsce, reszta była dopiero w połowie drogi. Mógł spokojnie rozejrzeć się. Rudera wyglądała jakby dawno zapomniana przez kogokolwiek. Stała pośród drzew, nie zawadzając nikomu, ani nie rzucając się w oczy. Ze wszystkich stron była osaczona przez paproć, która rosła na każdej wolnej przestrzeni, co dawało wrażenie kamuflażu. Drzwi i okna były pozabijane deskami, w razie, gdyby ktoś chciał do niej wejść. Kto by chciał wejść do takiej dziury, pomyślał. W tym czasie reszta chłopaków dobiegła do niego. Krycha znowu był ostatni. Zresztą jak zwykle. Jak taki „kawał mięsa” może szybko biegać? Przynajmniej było z kogo się pośmiać. -Krycha, klaszczesz u Rubika – zaczął Leo -Wal się, wiedzieliście, że z wami nie mam szans – odburknął Krycha, ledwo łapiąc oddech po biegu -Może byś spalił ten tłuszcz – Leo wyraźnie chciał mu dokopać -Pierdol się, bo zaraz dostaniesz! -O, jakże się boje -Przestańcie jełopy, bo zaraz obaj wrócicie do domu – uwaga Pietra wyraźnie przywołała ich do porządku. Każdy chciał w tym uczestniczyć. Nie było mowy o powrocie do domu. Nie dzisiaj. Nie w tym momencie, kiedy znaleźli wreszcie ten dom. -Może wejdziemy do środka? – zaproponował, i wziął łom od Krychy. -Dawaj – Leo niemal wyrwał drugi łom z rąk grubasa. Przyłączył się do Pietra. Obaj podeszli do zabitych deskami drzwi i zaczęli torować sobie wejście. Leo był średniego wzrostu i nie za wielkiej postury, ale siły miał z nich porównywalnie tyle, co Pietro, chociaż był od niego dwa lata młodszy. Weszli do środka. Za drzwiami zastała ich ciemność. -Może odbezpieczyć okiennice – zapytał Leo -Nie trzeba – zaprzeczył Pietro – takie rzeczy powinny odbywać się w całkowitej ciemności, a poza tym i tak już mrok na dworze, więc nic ci to nie da. Lepiej zamknij drzwi i zaświeć latarkę – odwrócił się do Roma. Ten bez słowa wykonał polecenie. Światło, które wydobyło się z latarki bez żadnych skrupułów obnażyło wystrój domu, a raczej jednego pomieszczenia z surowym, pozbawionym czegokolwiek wnętrzem. Drewniana podłoga, która kiedyś, być może zachwycała pięknem i przepychem, teraz była dziurawa i skrzypiała przy każdej próbie zrobienia kroku. Niedaleko drzwi stał duży kominek. Na ścianach na dobre wprowadziły się pająki, zaplatając swoje sieci gdzie tylko się dało. Nie oszczędziły nawet spalonej żarówki, która samotnie dyndała na środku sufitu. -Cholera – przeklął Krycha, który właśnie nadział się na jedną pajęczynę. Po drugiej stronie stał mały, okrągły stolik i jedno krzesło. Podeszli do stolika. Niemal jednocześnie upuścili plecaki na ziemię, które upadając wznieciły niewielką chmurę kurzu, a której w ciemności nie mogli zobaczyć. - Macie świece? – zapytał Pietro -Mi udało się znaleźć pięć – powiedział Leo – wziąłbym więcej, ale matka by zauważyła -Ja wziąłem cztery – dodał Rom -Ja mam tylko jedną – odpowiedział Krycha -OK. Czyli z moimi mamy piętnaście, myślę, że wystarczy – wszyscy zaczęli wyjmować świece - A ten talerz to do czego? Będziemy coś jeść? – Leo zauważył jak Pietro wyjmuje małe, okrągłe naczynie - Jeżeli wszystko się uda to duch powinien poruszać tym talerzem – wyjaśnił Piotrek -Pietro, jesteś pewien, że nas czterech to nie za mało? – niespodziewanie zapytał Rom -W necie napisali, że od trzech do pięciu osób, czyli powinno wystarczyć – wytłumaczył Pietro – trzeba będzie przenieść stolik na środek – dodał Przenieśli stolik. Krzesło zostało pod ścianą, jak zarządził Pietro. Jedno to za mało, więc i tak się nie przyda. Zrobią to na stojąco. Wszyscy się zgodzili. Nie mięli wyjścia. Jak Pietro powiedział, tak ma być. On jest tu szefem. On wszystko zaplanował, znalazł ten opuszczony dom. Nawet bajkę dla starych, że jadą na wycieczkę rowerową. O dziwo żadni rodzice nie mięli nic przeciwko. Nawet się ucieszyli, że ich dzieci chcą coś innego zrobić poza graniem w Counter Strike`a i Call of Duty. Zaczęli ustawiać świece. - Nie w kształcie koła – przerwał im Pietro – w pentagram - A to ma znaczenie? – zdziwił się Leo - Ma, podobno duże. – odwrócił się do Roma - Masz zapałki – zapytał. Miał. Zapalili świece. Jasny blask ognia rozszedł się po całym pokoju. Zrobiło się trochę jaśniej, mogli zgasić latarkę. - Teraz – zaczął Pietro – musimy wszyscy położyć ręce na stół - Po co? - Tak trzeba. Musicie być cicho, ja będę rozmawiał z duchem – dodał - A kogo będziemy przywoływać? – zaczął znowu Krycha - Michaela Jacksona – zażartował Leo – spytamy, kto go naprawdę zabił Wszyscy znowu wybuchnęli śmiechem. - Już wybrałem – Pietro nagle spoważniał – i nie będzie to Michael Jackson Jak Pietro postanowił, tak ma być. W końcu to jego seans. - Powiesz nam kogo? – zainteresował się Rom, który do tej pory wykonywał grzecznie rozkazy. - Hieronima Zawadzkiego – odpowiedział Pietro Wszyscy zamarli. Każdy znał z dzieciństwa historie o Hieronimie Zawadzkim, który porywał młode, piękne dziewczyny z okolicy, gwałcił i mordował w bestialski sposób, a potem ciała wyrzucał na pożywkę żyjącym w lesie wilkom. - Dlaczego on – nawet Leo nie mógł tego zrozumieć, chociaż wiele dziwnych pomysłów Pietra tolerował. - Bo chce go zapytać dlaczego zabijał. 2 Stali na środku czarnego z ciemności pokoju, przy małym stoliku. Piętnaście świec ustawionych w pentagram rozświetlało ich poważne, zamyślone twarze. Bali się. Nawet Pietro. Strach jednak nie zwyciężył z ciekawością, którą przyszli tu zaspokoić wzywając na rozmowę ducha Hieronima Zawadzkiego. Wszyscy zadawali sobie jedno pytanie. Dlaczego mordował. Stali w ciszy, czekając co zrobi Pietro. On jednak nie zaczynał. Zbierał myśli. Dużo czytał w Internecie o takich seansach, z myślą, że kiedyś też przywoła jakiegoś ducha. Teraz zastanawiał się jak zacząć. W końcu podniósł głowę i zwrócił się do kolegów. - Cokolwiek by się działo, nie reagujcie - A co ma się dziać – odpowiedzieli prawie chórem - Nie wiem, zdarzały się różne przypadki, nie wiem, uważajcie, żeby Kryśka nie zesrał się ze strachu. - kolejny raz parsknęli śmiechem. Światło, jakie wychodziło ze świec nie dawało takiego blasku, jaki by pozwalał na ocenę miny Kryśki po tym komentarzu. Może i lepiej, bo gdyby teraz zobaczyli, w jakim grymasie stanęła jego twarz to mogliby sami popuścić ze strachu. Teraz śmiał się razem z nimi. Gdy wnętrze domu wreszcie przybrało spokojny nastrój, Pietro wziął głęboki oddech - No to zaczynamy – mruknął do siebie i zaczął mówić głośniej – Duchy tego lasu, które nieświadomie błądzicie po tym świecie przyślijcie do nas Hieronima Zawadzkiego. – każde słowo Pietra rozchodziło się echem po całym pomieszczeniu. Reszta patrzyła na niego, czekając co się stanie. Nic się nie działo. - Hieronimie Zawadzki przywołujemy cię, przybądź do nas – Pietro ponowił wezwanie. Znowu nic. Żadnej reakcji, cisza, spokój. - A może trzeba razem wypowiedzieć te słowa – zaproponował Leo. Kiwnęli głowami - Na trzy – dodał – raz, dwa, trzy, Hieronimie Zawadzki, przywołujemy cię, przybądź do nas – echo przeszło z poczwórną siłą przez całe pomieszczenie. Patrzyli na siebie w ciszy czekając na odzew ducha. To również nic nie dało. Żadnej reakcji. Nic. - Może coś źle robimy – zadał sobie samemu pytanie Pietro – a może za mało osób – Więcej nie zdążył zadać pytań, bo w pokoju, w którym było dosyć duszno wdarło się z nikąd mroźne powietrze. Drzwi były zamknięte. Pietro poczuł na rękach gęsią skórkę. Chociaż nic nie mówili, płomienie świec zaczęły lekko drgać, jakby ktoś delikatnie chciał je zdmuchnąć. - Zaczęło się – Leo ledwo słyszalnie wyszeptał myśli Pietra. Przy drzwiach lekko zaskrzypiała podłoga. Obejrzeli się, nic nie zobaczyli. Podłoga zaczęła coraz częściej skrzypieć, jakby ktoś szedł w ich stronę. Nikogo jednak nie widzieli. Skrzypienie zatrzymało się dopiero pomiędzy Leo i Pietrem. Popatrzyli na siebie, nie wiedząc, co o tym myśleć. Nagle w całym pomieszczeniu rozległ się kobiecy krzyk. - Ratunku, co ty chcesz mi zrobić, pomocy – krzyk dobiegał z każdej ściany. Był wyraźny i przeraźliwy, jakby to wszystko działo się tuż obok nich. Nic jednak nie potrafili zobaczyć. Krzyk nagle trochę przygasł, jakby ktoś drugiej osobie zakrył ręką usta. Usłyszeli uderzenie i płacz kobiety. Kobieta płakała i błagała o litość tak przeraźliwie, że chłopaków przeszły ciarki po ciele. - Pietro, w coś ty nas wpakował – Leo spojrzał na Piotrka. Jego twarz wyglądała na równie przerażoną jak i reszty zgromadzonych. Nic nie odpowiedział. Usłyszeli kolejne uderzenie i dźwięk ciała spadającego na ziemię. Znowu powrócił krzyk kobiety, tym razem błagał o darowanie życia. Skomlała jak pies błagający swojego pana, aby nie wyrzucał go z domu. Usłyszeli dźwięk narzędzia wbijanego w ciało. Krzyk kobiety ustał. Na podłodze przy stoliku zaczęła pojawiać się krew. Plama powiększała się z nieludzką prędkością. Obejrzeli się. To nie była ich krew. Była za to wystarczająco realna, żeby uwierzyć, że to się dzieje tu i teraz. Pietro stał jak wryty. Nie wiedział, co zrobić, jak zareagować. Tego nie przewidział. Był przerażony, z resztą, jak wszyscy jego koledzy w tym pokoju. Stali i czekali, co wydarzy się dalej. -Uciekajmy stąd – szepnął do reszty Rom -Nie – odpowiedział nagle Pietro – wezwaliśmy go, żeby z nim porozmawiać – próbował zapanować nad emocjami - Hieronimie Zawadzki, daj nam jakiś znak, jeśli to ty – wezwał go jeszcze raz - Jesteś… - Leo chciał mu powiedzieć, że jest szalony, ale nie zdążył, ponieważ nagle niewidzialna siła uderzyła w Pietra i ten odleciał aż pod ścianę wybijając głową szybę. Jego ciało opadło bezwładnie na ziemię. Reszta podbiegła do niego, żeby mu jakoś pomóc. Jego ciało zaczęło drżeć, a potem gwałtownie trząść jakby przechodził atak padaczki. Nie mogli nic zrobić. Jego ciałem rzucało na boki jakby ktoś nim potrząsał. Jego oczy nagle się otworzyły, a z ust zaczęła wypływać krew. Leo doskoczył do niego, żeby zatrzymać rękawem krwotok. - Rom! Idź po latarkę, Krycha, chodź tutaj, wynosimy się stąd! – Rom zaczął żałować, że nie nosił przy sobie latarki. - Krycha! Kurwa chodź tu! – ponowił Leo. Krycha stał nieruchomo jak posąg na jakimś placu. Strach paraliżował każdy jego nerw. Ręce trzęsły się niemiłosiernie, a po nogach spływała strużka moczu. Na szczęście było za ciemno, żeby ktokolwiek mógł to zobaczyć. Był pewien, że i tak nikt by się z niego nie śmiał w tych okolicznościach. Wyglądał jak zahipnotyzowany. Stał biernie i czekał. Nie wiadomo, na co. Ciało Pietra przestało się trząść. Twarz jego zbladła, była teraz biała jak ściana. Oczy przestały mieć jakikolwiek wyraz. - Kryśka rusz się do kurwy nędzy i mi pomóż! – Leo zaczął podnosić Pietra z podłogi. – trzeba go wynieść – nie zauważył jak Kryśka się do nich zbliżył, ułamek sekundy i był przy nich. Stał w tej samej pozie, co przedtem, ale tuż obok. Leo aż się wzdrygnął gdy go zobaczył. Wyraz jego twarzy wyglądał dalej na zahipnotyzowaną. - Pomóż mi go wynieść wreszcie! Kryśka otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć. Nie wydobył z siebie jednak żadnego słowa. W pokoju znowu dało się słyszeć kroki i krzyki kobiety. - Nigdzie stąd nie pójdziesz – Krycha wreszcie cos powiedział. Jednak to nie był jego głos. W jego ustach, ale nie jego. Głos był zbyt niski jak na jego możliwości. Chwycił rękę Leo ściskając ją mocno. Podrzucił go do góry. Takiej siły nie mógł mieć otyły trzynastolatek. Leo upadł na środku pokoju, niedaleko stolika. Zaszumiało mu w głowie. - Po co nam to było – szepnął, ale nikt raczej go nie usłyszał. Podłoga znowu zaczęła skrzypieć. Ktoś szedł w jego stronę. Nie wiedział kto. Czuł, że odpływa. Rom stał pod ścianą, ściskając coraz mocniej trzymaną w lewej ręce zgaszoną latarkę. Chciał opanować wszystkie swoje mięśnie, które bez jego zgody zaczynały drżeć w swoim własnym rytmie. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa a oczy pokazywały to, czego widzieć nie chciał. Pietro leżał w kałuży krwi pod oknem. Jego ciało przestawało już nim rzucać na lewo i prawo. Leo leżał niedaleko stołu, nie ruszał się. Obok niego stał Kryśka. Pochylał się nad nim jakby chciał mu pomóc, jakby chciał go podnieść. Chwycił go w pasie i podniósł ponad swoją głowę, ale nie tak, żeby mu pomóc. Rzucił go na stół. Coś trzasnęło i stół przepołowił się upadając na podłogę z wielkim hukiem, razem ze świecami i nieprzytomnym Leo. - Kryśka, co ty robisz – Rom chciał wykrzyczeć te słowa, ale z jego gardła wydostał się tylko cichy szept Kryśka spojrzał na niego. Sekunda i już był przy Romie. Nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Rom nie zdążył nawet mrugnąć, jak Kryśka zamachnął się i uderzył go w brzuch. Usłyszał trzask łamanych kości. Jego kości. Wszystkie mięśnie się rozluźniły. Upuścił latarkę, nie dał rady jej utrzymać. Osunął się na ziemię. Nie czuł bólu. Jedyne, co dochodziło do jego głowy to błogi spokój i uczucie wspaniałego rozluźnienia, jakby nic się nie stało. Nie czuł nawet, że wokół niego tworzy się niewielkie jezioro krwi. Obrazy, które przemykały przez jego umysł coraz bardziej się rozmywały, a może nigdy nie miały miejsca, może to mu się śni. Kryśka przy nim. Kryśka przy drzwiach. Trzask rozbijanych drzwi. Nie ma Kryśki. Świece nie zgasły. Coraz większy ogień. Ciemność. Leo z trudem otworzył oczy. Ile był nieprzytomny? Nie potrafił określić. Leżał na podłodze. Oczy zapadały mu mgłą. Chciał się rozejrzeć. Nic. Nie dał rady. Nie czuł wcale ciała. Nie potrafił poruszyć żadną kończyną. Słyszał tylko ciche trzaski. -R.. - Chciał krzyknąć, ale coś wdarło się do jego płuc i zdławiło jego krzyk w zarodku. Dym był wszędzie. Dym? Z wielkim trudem podniósł głowę. Ogień. Wokoło wszystko płonęło. Spojrzał na swoje nogi. Były pokryte czerwonymi płomieniami. Jego ciało również płonęło. - Kurw… - nic więcej nie wydobyło się z jego gardła. Był zbyt słaby, żeby cokolwiek zrobić. Wstać? Nie mógł nawet poruszyć palcami, nie mówiąc już o wstaniu. Ogień coraz bardziej trawił jego ciało. Oczy coraz bardziej zachodziły mgłą. Na szczęście nic już nie czuł. |
|
Odp: TWÓRCZOŚĆ USERÓW 14 lata temu #320
|
hmm jak to mowia? stare ale jare osobiscie przeczytalam owe opowiadnia i musze przyznac ze sa one godne polecenia. jednak czytajac tak niezwykle historie jestem przekonana ze kolejne czesci snu zyskaja popularnosc Styl, z jakim pisze, jest łatwy, otwarty i bezpośredni, dokładnie trafia do odbiorcy Goraco polecam!
|
|
Odp: TWÓRCZOŚĆ USERÓW 13 lata, 11 mies. temu #1295
|
Zemsta 1 Zbliżała się godzina 22. Henryk, jak to zwykle bywało o tej porze, obudził się ze swojego pijackiego snu. Wstał z krzesła. Chwycił za butelkę, która stała na stole. Wychylił ją do dna. Nic jednak nie wyleciało. Butelkę opróżnił jeszcze przed zaśnięciem. - Ewka – krzyknął z całych sił – przynieś mi pryte. Odezwa odbiła się głuchym echem. Nikogo nie było w domu. Przypomniał sobie, że wcześniej wyrzucił ją z domu. To jeszcze bardziej zatrzęsło jego nerwami. Musiał sam pójść do barku po kolejną butelkę. Był już w połowie drogi do upragnionego barku, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. - Kto do kurwy nędzy chce coś ode mnie o tej porze – wzburzył się – Jasiu ja już nie mam nic do picia – krzyknął przez drzwi - Tato, wpuść mnie – odezwał się błagalnym tonem głos z drugiej strony. Henryk przystanął ze zdziwienia. Jak jego syn śmiał prosić o otwarcie drzwi po wyrzuceniu go z domu. W tym momencie wpadła mu ciekawa myśl do głowy. Wreszcie będzie miał kogo wysłać po butelkę do barka. - Już ci otwieram smarkaczu – odpowiedział uradowanym tonem. Uchylił drzwi. W tym momencie zdarzyła się rzecz, której się nie spodziewał. Przed drzwiami stało czterech chłopaków. Każdy z nich miał przysłoniętą twarz jakimś materiałem. Jeden z nich wziął zamach i uderzył go czymś twardym w głowę. Henryk zachwiał się i upadł na schody tracąc przytomność. 2 - I co z nim zrobimy? – słyszał przytłumione głosy. Ktoś zadał pytanie. Ktoś odpowiedział – poczekamy aż się ocknie – zaczął powoli otwierać oczy. - O, nasza księżniczka się obudziła – zakomunikował Pietro - Co wy kurwa sobie myślicie – chciał się poruszyć, ale poczuł, że jest przywiązany do krzesła. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Był w kuchni. Przy nim stali czterej chłopcy. Wszyscy mięli zasłonięte twarze. Na stole stała butelka wódki i nóż. Przy nodze miał jakiś plastikowy pojemnik. Nie wiedział co się dzieje. - Gówniarze, nie ujdzie wam to na sucho – wrzasnął. Poczuł mocne uderzenie w twarz. - To nie ty o tym zadecydujesz – usłyszał - Co chcecie mi zrobić – zapytał - To się jeszcze okaże, na razie powiedz nam dlaczego wyrzuciłeś Krzyśka i jego matkę z domu – głos wydawał się być zdenerwowany - Bo sobie ścierwa zasłużyły – odpowiedział bez wahania. To był jego błąd. Po tych słowach dostał jeszcze raz pięścią w policzek, tym razem mocniej. Zakręciło mu się w głowie. Ponownie stracił przytomność. - Pietro, przestań – zwrócił się do niego coraz bardziej przestraszony Krzysiek - Spokojnie młody, nic mu nie będzie – odpowiedział w pełni władny nad emocjami Pietro – nad wszystkim panuję – dodał. Henryk znowu stracił przytomność. W tej chwili Pietro odkręcił butelkę z wódką, która stała na stole. Wychylił łyk i podał reszcie. - Pijcie, może rozjaśnią wam się umysły – powiedział podając butelkę Krzyśkowi. Ten miał lekki opór, ale Pietro naprawił ten błąd - Kryśka, wywalił was z domu? – zapytał - No tak – odpowiedział chłopak - Pobił was, wyrzucił z domu, a teraz chcesz go bronić? - No, ale to mój ojciec - Pij, na pewno na zdrowie ci pójdzie, będzie was błagał o wybaczenie jeszcze – dopowiedział Leo. Kryśka nie miał już nic więcej do obrony. Wychylił duży łyk, niemal się zakrztusił, ale podał dalej do Roma. 3 Pierwszą rzeczą jaką zobaczył Henryk po ponownym przebudzeniu była butelka wódki do połowy opróżniona. Głowę rozsadzał potworny ból. Nie był to jednak ból ulatniającego się alkoholu. Dopiero docierało do niego, że czterej mali chłopcy przywiązali go do krzesła w niewiadomym celu i chcą go przetrzymywać w tym żałosnym stanie nie wiadomo jak długi okres czasu. Złość w nim wzbierała, chociaż był przywiązany do krzesła. Nie mógł poruszyć żadną kończyną. Chciał się wyswobodzić, ale nie wiedział jak. Zaczął ich błagać o przebaczenie. - Przepraszam za wszystko, co zrobiłem - O wreszcie się obudziłeś – odpowiedział Pietro - Rozwiążcie mnie do kurwy nędzy – powiedział spokojnym, acz stanowczym głosem - Rozwiążemy cię jak powiesz nam dlaczego wygnałeś z domu swoją żonę i syna – Pietro nie tracił zimnej krwi – ale nie chcemy słuchać, że im się należało - Dobrze, dobrze, powiem wam – zaczął Henryk – byłem pijany, coś mnie napadło, nie byłem wtedy sobą. Bardzo żałuję tego co zrobiłem – udał żal za grzechy - No – powiedział Leo – i tego oczekiwaliśmy - Rozwiążemy cię teraz, ale nie próbuj nas atakować, bo znowu będziesz nieprzytomny – dodał Pietro - Dobrze, dobrze, nie będę się wyrywał – powiedział Henryk. W tym czasie, gdy Leo odwiązywał Henryka, Pietro podniósł plastikowy pojemnik z ziemi. Oswobodzony Henryk dostał od Leszka dwa potężne ciosy w brzuch. Henryk opadł na ziemię. We dwóch wyciągnęli Henryka na podwórze. Pietro zaczął oblewać go płynem z plastikowego pojemnika. Rom trzymał już w ręce zapałki. - Co wy chcecie zrobić – wykrztusił z siebie Henryk, do którego właśnie dotarło, że owy płyn z pojemnika to benzyna. - Teraz – powiedział Pietro – odpokutujesz swoją winę. Pietro wylał cały płyn na ciało Henryka. - Rom – zwrócił się do chłopaka stojącego tuż za nim – daj mi zapałki – Ten bez słowa wykonał czynność. Pietro zapalił zapałkę. Chwilę przyglądał się płomieniowi trawiącemu niewielki skrawek drewna, po czym rzucił nim na słaniającego się z bólu Henryka. Ciało Henryka oblane benzyną pod wpływem ognia z zapałki zajęło się jak pochodnia. Na początku zapaliło się ubranie i włosy. Henryk krzyknął z bólu. Potem, gdy płomień dotykał ciała, Henryk wił się i krzyczał głośniej niż by komuś się mogło wydawać. Czterech chłopaków jednak nic sobie z tego nie robiło. Patrzyli jak pijak Henryk, lokalne ścierwo spala się w płomieniach własnego sumienia. Nawet Kryśka, rodzony syn, odurzony alkoholem nic sobie z tego nie robił. Stał i patrzył na wijące się z bólu, owładnięte płomieniami ciało ojca. Nic go to nie ruszało. Był przekonany, że należy mu się taki los, za jego zachowanie i nagminne picie. Ciąg dalszy nastąpi... (ale niekoniecznie do wglądu na forum;) Tekst jest jeszcze ciepły, więc wybaczcie za lekkie niedociągnięcia;) |
|
|
Wygenerowano w 0.37 sekundy